Type to search

Historia spisana z biletów

Podziel się

Historia spisana z biletów

Historia spisana z biletów

Bilety warszawskiej komunikacji miejskiej zmieniały się tak, jak sam transport publiczny. Stawały się coraz nowocześniejsze, łatwiejsze w obsłudze, bardziej kolorowe, staranniej wykonane, lepiej zabezpieczone. Kiedy na nie patrzymy, z łatwością możemy się domyślić, kiedy w Warszawie zostało otwarte metro, a kiedy wprowadzono nowy system biletowy.

Bilety warszawskiej komunikacji miejskiej są coraz nowocześniejsze. Od niedawna w sprzedaży są bilety kartonikowe z nowym wzorem graficznym. Pojawiła się na nich „tetka”, czyli symbol Warszawskiego Transportu Publicznego, a każdy rodzaj ma własny kolor. Warto zwrócić uwagę, że np. 75-minutowy jednorazowy przesiadkowy ma kolor zielony, a dobowy jest koloru niebieskiego. Bilety ulgowe mają jaśniejszy odcień koloru obowiązującego dla danego rodzaju biletu.

Nie zawsze jednak było tak kolorowo i estetycznie. Starsi pasażerowie pamiętają, że końcówka lat 80. to brak niemal wszystkich towarów, trudny dostęp do usług. Przemiany wolnorynkowe dopiero się zaczynały i na efekty trzeba było poczekać. Jeszcze dwa lata po powstaniu Zarządu Transportu Miejskiego, karnet na przejazdy był drukowany na niezbyt estetycznym, szaro-kremowym papierze, a pole, gdzie wpisywało się imię i nazwisko posiadacza zaczynało się od skrótu „OB.” czyli „Obywatel” – powszechnie używanego w dokumentach w czasach PRL.

Miliony w kieszeni

Końcówka lat 80. oraz początek lat 90. to także wysoka inflacja i idąc do kiosku trzeba było mieć przygotowane 3000 złotych za bilet ulgowy lub dwa razy więcej za bilet normalny. Warto pamiętać, że wypłatę odbierało się w kasie w milionach złotych.

Denominację, przeprowadzoną w 1995 roku, widać było również na biletach warszawskiej komunikacji. Było to też wyzwanie dla dyrekcji i pracowników warszawskiego ZTM. Przez pewien czas, gdy w obiegu funkcjonowały dwa rodzaje środków płatniczych (tzw. stare i nowe złotówki) za ten sam bilet można było zapłacić 60 groszy albo 6000 złotych.

Tyle właśnie kosztował Bilet jednorazowy lub tranzytowy normalny. Skąd taka niespotykana nazwa? W 1995 roku (dokładnie 7 kwietnia) otwarty został pierwszy odcinek, I linii metra – ze stacji Kabaty do stacji Politechnika a bilet tranzytowy umożliwiał przesiadkę do metra z innego pojazdu komunikacji miejskiej bez konieczności kasowania nowego biletu.

W tym samym roku w obiegu można było jeszcze spotkać bilet ulgowy za 3000 złotych, który jest ciekawy o tyle, że stanowi świadectwo tego, jak zmieniała się komunikacja miejska na przestrzeni lat. Na bilecie znajdowała się adnotacja, że uprawnia do przejazdów: autobusem, tramwajem, trolejbusem lub metrem. Były to więc bilety z 1995 roku, bo tylko wtedy, ledwie przez kilka miesięcy między 7 kwietnia, a 31 sierpnia funkcjonowały w Warszawie obok siebie dwie linie trolejbusowe do Piaseczna (51 i nocna 651) oraz fragment I linii metra.

Jeszcze w latach 90. funkcjonowały w transporcie publicznym bilety dwustronnego kasowania. Jak działały? Płaciło się w kiosku pełną cenę za bilet, a jeśli ktoś miał prawo do ulgowych przejazdów, kasował go po jednej stronie i mógł wykorzystać ten bilet dwa razy: jeśli nie miał uprawnień, musiał go podziurkować z obu stron już przy pierwszym przejeździe.

Kraby, rączki, tajemnicze dziurki

Kasowniki to ciekawa część historii biletowej tamtego okresu, bo żółte urządzenia, które znamy dzisiaj z pojazdów WTP, kodujące informacje na pasku magnetycznym, pojawiły się w pojazdach dopiero w 2001 roku. Wcześniej funkcjonowały kasowniki bolcowe, starsze, z rączką nazywane „krabami” oraz wprowadzone później – mniejsze, które się dociskało.

Pod tajemniczym układem dziurek, który dla ogromnej większości pasażerów pozostawał zagadką (i tak miało być) kryły się dwie ostatnie cyfry daty i dwie ostatnie cyfry numeru taborowego. Zdarzali się nieuczciwi pasażerowie, którzy sami próbowali dziurkować bilety. Były też i to dość częste, przypadki zatykania kasowników pociętym papierem, zapałkami lub gumą do żucia – wtedy można było się tłumaczyć kontrolerowi, że biletu nie dało się skasować.

Na początku w obiegu funkcjonowały bilety, praktycznie bez żadnych zabezpieczeń, wskazówką autentyczności był papier o specjalnej gramaturze. Potem pojawiły się hologramy, ale co odważniejsi wycinali je ze sreberek, używanych do pakowania czekolady lub po prostu kserowali licząc, że w pośpiechu kontroler nie zwróci uwagi na szczegóły. Fałszywe bilety można było kupić na przystankach z toreb na kółkach, a nierzadko zdarzało się, że bilet kupiony np. na ul. Świętokrzyskiej przy Nowym Świecie miał nieco inne kolory i kształt liter niż ten kupiony przy Marszałkowskiej.

Warto też przypomnieć, ze od samego początku bilety na warszawską komunikację szatą graficzną nawiązywały do symboli stolicy. Dlatego na biletach z lat 90. znajdziemy wiele wzorów, na których widać warszawską Syrenkę, pomnik Fryderyka Chopina w Łazienkach czy Kolumnę Zygmunta. Na niektórych wzorach, choćby Bilecie Jednodniowym – Sieciowym na Okaziciela, widniał także kontur Warszawy. Dzisiaj tę funkcję spełnia „tetka”, która łączy w sobie tradycję z nowoczesnością.

opublikowano 28 maja 2019r.
ostatnia aktualizacja 28 maja 2019r.